"Tak, będę się zmagać z czymś niemożliwym do pokonania.
Do oczu napłynęły mi łzy radości.
Miałem ochotę kłami rozorać niebo."
"Gamedec. Srzedawcy lokomotyw." Marcin Sergiusz Przybyłek

Marcin Sergiusz Przybyłek, ur. w 1968 roku, z wykształcenia lekarz medycyny, ukończył w 1993 roku Warszawski Uniwersytet Medyczny i odbył staż na oddziale psychiatrii. W latach 1994-2001 pracował w koncernie farmaceutycznym KRKA, a od 1994 roku jest trenerem biznesowym i coachem. Był wieloletnim trenerem rozwoju osobistego w Studenckiej Szkole Higieny Psychicznej i Stowarzyszeniu Aktywnego Rozwoju Osobowości, które kontynuowały ruch higieny psychicznej w Polsce, zapoczątkowany przez prof. Kazimierza Dąbrowskiego. Literacko zadebiutował w roku 2000, a pierwszą książkę science-fiction wydał w 2004 roku. Napisał m.in. pięcioczęściową sagę „Gamedec”, w której kreśli wizję świata przyszłości, porusza kwestie filozoficzne, psychologiczne i moralne. Jest współautorem gry planszowej „Gamedec”, opartej na tytułowej serii, cyklu powieściowego „Orzeł Biały”, kryminału „CEO Slayer” oraz kontrowersyjnego antyporadnika dla menadżerów „Sprzedaż albo śmierć?!”. Studiuje dzieła filozoficzne, psychologiczne, oraz teksty traktujące o współczesnych teoriach fizycznych. Wiedzę z tego zakresu wykorzystuje podczas konwentowych wykładów, paneli dyskusyjnych i spotkań autorskich.

Seria Gamedec
Tom 1: Granica rzeczywistości
Saga „Gamedec” to jedna z największych polskich serii science-fiction. Głównym bohaterem jest Torkil Aymore, tytułowy gamedec, czyli detektyw działający w rzeczywistościach wirtualnych. Saga opowiada o rozwoju człowieka i świata. Wg. krytyków jest to jedna z najlepszych polskich serii transhumanistycznych. Składa się z pięciu części, liczba zaś tomów różni się w zależności od wydawnictwa. Oficyna wydawnicza Rebis postanowiła opublikować jeszcze raz całą sagę w spójnej szacie graficznej stworzonej przez Tomasza Marońskiego.
WIĘCEJSeria Gamedec
Tom 1: Granica rzeczywistości
„Detection ends case”, zwykł był mawiać Sam Hawthorne, jeden z najlepszych detektywów działających w wirtualiach w połowie lat osiemdziesiątych XXII wieku. Gdy zginął w niewyjaśnionych okolicznościach, jego przyjaciele umieścili na holograficznym nagrobku napis „Sam „Dec” Hawthonre. Nigdy nie zapomnimy”. Od tej pory solverzy, czyli detektywi działający w grach, zaczęli siebie nazywać gamedecami. Oto historia jednego z nich…
Koniec XXII wieku. Ludzie żyją w miastach-klatkach oddzielonych od agresywnego ekosystemu barierami ABB. Światem rządzą korporacje, choć zwykły obywatel tego nie zauważa. Wielu spędza czas w światach sensorycznych – grach dających wrażenie pełnego uczestnictwa. Gdzie przebywają ludzie, pojawiają się kłopoty. A gdy kłopoty dotyczą sieci, potrzebny jest nie policjant ale gamedec – detektyw od gier. Taki jak Torkil Aymore z Warsaw City.
4… 3… 2… 1…
Nagle się wyprężyła i zacisnęła rękę na moich palcach. Szeroko otworzyła oczy. Gościł w nich lęk, ale też uniesienie. Rozchyliła blade usta.
- Ja…
Jakże ważne słowo dla każdego człowieka. Przeciętny homo realium wymawia je sto razy dziennie nie zastanawiając się, co ono znaczy i dlaczego w ogóle może je wypowiedzieć.
- …Jestem.
Drugi podstawowy wyraz. Jestem. Ja jestem. Esencja i egzystencja zawarta w najprostszym ze zdań. Teoria wszystkiego w tych dwóch krótkich wyrazach…
W jej oczach zakręciły się łzy. Spojrzała na mnie - jedynego bliskiego jej organicznego człowieka. Czy nie tak patrzy wykluwająca się gąska na pierwszą żywą istotę? Czy nie słusznie uznaje ją za mamę? Wstrząsnął nią szloch. Bardzo ludzki i cielesny.
***
Jak się zostaje gamedekiem? Cóż, w sumie to proste: trzeba pozyskać licencję gamedeca! Aby to zrobić, należy udać się – własnocielnie lub cyfrowo - do Departamentu Bezpieczeństwa Sieciowego (przy Misterstwie Spraw Wewnętrznych) i wykonać następujące czynności:
- 1. Wykazać się niekaralnością (w realium i wirtualiach)
- 2. Wnieść opłatę skarbową, w Wolnej Europie 30 000 kredytów
- 3. Zaliczyć test osobowości wykluczający osobowość psychopatyczną (cena przystąpienia do testu - 5 000 kredytów, test wcale nie jest tak szczelny, jak mówią)
- 4. Zaliczyć test znajomości sieci. Cena przystąpienia do testu - 5 000 kredytów
Jednym słowem, aby zostać gamedekiem, należy uzbierać 40 000 kredytów, i to na same formalności […]
Fragment poradnika „Gamedec? Tylko nie to!” autorstwa Vivien Lacroix

Seria Gamedec
Tom 2: Sprzedawcy lokomotyw
Saga „Gamedec” to jedna z największych polskich serii science-fiction. Głównym bohaterem jest Torkil Aymore, tytułowy gamedec, czyli detektyw działający w rzeczywistościach wirtualnych. Saga opowiada o rozwoju człowieka i świata. Wg. krytyków jest to jedna z najlepszych polskich serii transhumanistycznych. Składa się z pięciu części, liczba zaś tomów różni się w zależności od wydawnictwa. Oficyna wydawnicza Rebis postanowiła opublikować jeszcze raz całą sagę w spójnej szacie graficznej stworzonej przez Tomasza Marońskiego.
WIĘCEJSeria Gamedec
Tom 2: Sprzedawcy lokomotyw
Rok 2199. Od wydarzeń opisanych w „Granicy rzeczywistości” upłynęły trzy lata. Rozwój świata przyspiesza. W sieci pojawiają się wirusy, których celem stają się zoeneci. Ataki są tak gwałtowne, że Torkil Aymore wraz z przyjaciółmi postanawiają zbadać sprawę. Nie wiedzą, że wkraczają na arenę międzykorporacyjnych zmagań, gdzie rozwikłanie zagadki postawi ich przed kurtyną, za którą kryje się następna tajemnica… Kto stoi za deterioracją sieci? Rządy? Firmy farmaceutyczne? Zoenet Labs? Kto na tym skorzysta? Jaki związek z cyfrowym pandemonium mają działania transportowego potentata Mobillenium? A może splot tych wszystkich wydarzeń jest wynikiem przypadku?
- O nie, o nie, co wy we mnie widzicie? Odczepcie się. Przecież niczym się nie wyróżniam oprócz tego, że wszystkich was znam i doskonale się sprawdzam… - nagła myśl spowodowała, że zbladłem - …w roli kozła ofiarnego.
***
Nagle moją twarz przekreślił drapieżny uśmiech. Jęczałem, wyłem, ale w końcu wyprostowałem tułów. Coś trzeszczało w kręgosłupie, coś darło się w żebrach, krzyczały skręcane jelita, a ja wciąż się uśmiechałem, jak jakiś opętaniec. W żyły trysnęła upragniona adrenalina. Otworzyłem szerzej oczy. Wielu ludzi w takich okolicznościach dałoby za wygraną. Ale, do diabła, nie ja. Ale, do diabła nie ja! „Możesz być pewien, że tego, czego dokonałem, nie powtórzyłoby żadne zwierzę”, czy jakoś tak pisał Saint Exupery, dwudziestowieczny pisarz udowadniając, że człowieczeństwo to także zdolność do podjęcia wysiłku przekraczającego możliwości organizmu. Pilotom, którzy latali nad Saharą mówiono: jeśli awaryjnie wylądujecie w środku pustyni, najpierw zróbcie wszystko, co możliwe. A potem… wszystko, co niemożliwe. Zrobiłem krok. Noga rozdarła się błagalnym wrzaskiem: nie! Nie dręcz mnie! Drugi krok. Zamilczcie, nogi. Nareszcie wypełniło mnie znane uczucie dumy, jakaś niebiańska łaska, fala rozkoszy konkurującej z udręką, zupełnie jak kiedyś w Goodabads, gdy walczyłem z hammerfieldowską dwudziestką. Tak, będę się zmagać z czymś niemożliwym do pokonania. Do oczu napłynęły mi łzy radości. Miałem ochotę kłami rozorać niebo.

Seria Gamedec
Tom 3: Zabaweczki
Saga „Gamedec” to jedna z największych polskich serii science-fiction. Głównym bohaterem jest Torkil Aymore, tytułowy gamedec, czyli detektyw działający w rzeczywistościach wirtualnych. Saga opowiada o rozwoju człowieka i świata. Wg. krytyków jest to jedna z najlepszych polskich serii transhumanistycznych. Składa się z pięciu części, liczba zaś tomów różni się w zależności od wydawnictwa. Oficyna wydawnicza Rebis postanowiła opublikować jeszcze raz całą sagę w spójnej szacie graficznej stworzonej przez Tomasza Marońskiego.
WIĘCEJSeria Gamedec
Tom 3: Zabaweczki
Megastatek emigracyjny Medusa wiozący pięćdziesiąt tysięcy pasażerów na Gaję, pierwszą planetę sterraformowaną przez koncern Mobillenium, nie wyłania się na docelowej orbicie. Safe Nations, ubezpieczyciel rejsu, postanawia wszcząć śledztwo w tej sprawie, a Lilith Ernal, agentka tej firmy, wynajmuje Torkila. Ten, chociaż chętny, by pomóc kobiecie, w której z niezrozumiałych względów nagle się zakochuje, pragnie też pomóc Peterowi „Crashowi” Kytesowi w sprawie zabójstwa Mike’a Gunnera, rozgrywającego drużyny Bezbolesnych. Morderstwo miało miejsce w biosiedlu Damai, na Ziemi, dziewiętnaście lat świetlnych od Gai. Torkil ma jeszcze jedno zadanie: poinformować władze Gai, że Bestia nie została pokonana: wirusy zainfekowały umysły ludzkie, w tym potężną firmę „!Live!”, której przedstawiciele weszli na pokład Medusy.
Jak poprowadzić trzy sprawy jednocześnie? Czy można znaleźć się w tym samym czasie w trzech różnych miejscach?
Jakie międzykorporacyjne walki zostały ukryte przed oczami zwykłych śmiertelników? Czy dotychczasowe przygody Torkila były wynikiem przypadku i jego własnych wyborów? Dokąd poprowadzą Gamedeca kosmiczna przygoda, ziemskie dochodzenie i próba dotarcia do władz Gai? Czy tylko on widzi anioły i demony?
I ostatecznie: czy jednostka może w jakikolwiek sposób wpłynąć na losy świata? Nadchodzą zmiany. I nic już nie będzie takie, jak było.
Spoglądałem na moje miasto, wciąż jednak moje. Niższymi tarasami szły demonstracje. Powiewały nad nimi holoflagi i transparenty. Ludzie powstawali. Był to proces nie do powstrzymania: ci którzy mieli mało i nieustannie, od stuleci, dostawali coraz mniej, wreszcie zaczynali rozumieć, że górna warstwa, czy raczej warstewka społeczeństwa, od wielu lat grała im na nosie: oszukiwała, zatajała, manipulowała i… wciskała do rąk popsute zabaweczki.
***
Z mieszkania Noemi wymykałem się jak złodziej. Czekając, aż skarpety wpełzną do końca na stopy i dopasują się, patrzyłem na jej spokojną, wtuloną w poduszkę twarz. Spała? Myślę, że nie.
Czasami tak w życiu bywa, że ludzie schodzą się jak asteroidy, przypadkiem: zderzają się, krzeszą iskry, a potem odbijają się od siebie i podążają własnym torem w czarny kosmos. Nie wiadomo dlaczego poznają się w jakimś miejscu, nie wiadomo dlaczego rozchodzą. Akceptują te losowe wydarzenia i po prostu z nich… korzystają. Jeśli są mądrzy. Cieszyłem się, że stało się to, co się stało. Może dlatego, że w młodzieńczych latach zbyt wiele rzeczy mnie omijało: byłem za grzeczny, wycofany. Szaleństwa kolegów i koleżanek były dla mnie nieosiągalne. A teraz… stały się odległe i niezrozumiałe. I to, wbrew pozorom, wcale mnie nie pocieszało. Jeśli chcesz czegoś bardzo mocno, postaraj się to zdobyć. Staraj się tak bardzo jak potrafisz, bo jeśli tego nie posiądziesz, po upływie lat wspomnisz, że tego nie miałeś i, co straszne i zaskakujące, nie będziesz żałować. A nie będziesz żałować, bo już nie zrozumiesz, co w tym widziałeś, a nie zrozumiesz, bo nie będziesz miał wspomnienia, jak to zdobyłeś. A to będzie oznaczało, że straciłeś coś bezpowrotnie.
Tym razem byłem mądrzejszy. Spędziłem z Noemi cudowną, przepełnioną jakimś mistycznym szałem noc. Każda chwila była pełna, mocna i nabrzmiała wzruszeniem. Każdy dotyk zdawał się płynąć po ciele jak gorąca rzeka. Tak, ta noc była kosmicznym zderzeniem.
Spojrzałem na chronometr, który tkwił w prawym górnym rogu w pola widzenia. Siódma sześćdziesiąt trzy. Mam czterdzieści siedem mon, żeby zdążyć do Omnipotensa.
- Spodnie do nogi. I na nogi.
Materiał wpełza na łydki i uda. Łaskocze. Śpij, Noemi. Nie otwieraj oczu. Uniesienie powiek może przypieczętować twój los. Boże, jaka ona ładna. Zerknąłem na mieszkanie. Zawierało wiele tonacji zieleni, sporo luster i iluzji. W niektórych miejscach nagromadzone rzeźby i projekcje zdawały się tworzyć labirynty. Nie mój styl. Calder musiała należeć do tej grupy ludzi, którą nazywam obcymi. Niby mówią tym samym językiem, ale preferują inne zapachy i inne życie. Była aktorką? Modelką? Nie wiedziałem.
I znowu pieprzysz, Torkil. Wcale nie jest obca, dobrze o tym wiesz. To ty, to ty jesteś obcy dla siebie samego. Tak, tak, dobra, nie słucham tych bzdur, gdzie ta koszula?
- Koszula, do nogi.
…
Zbliżyłem się do drzwi.
Nie mogę. Nie mogę tak. Zagryzłem zęby i wróciłem.
Podszedłem do łóżka od strony okna, żeby uniemożliwić sobie ucieczkę. Oparłem się o pościel.
Wtedy obróciła się na plecy, otworzyła oczy i smutno się uśmiechnęła. Dotknąłem ustami jej czoła.
- Noemi – szepnąłem – jesteśmy okrętami na oceanie. Rozumiesz?
Zadarła głowę, żeby lepiej mnie widzieć. Nieruchomo patrzyła wciąż się uśmiechając. Rozumiała. Jeszcze raz ją ucałowałem.
- Muszę odejść. Nie tylko z twojego życia, ale z tej planety.
Przytuliłem policzek do jej czoła.
- Jakkolwiek to zabrzmi, dziękuję za… za ciebie. Tej nocy.
Ujęła moją głowę i przybliżyła tak, żeby moje ucho znajdowało się przy jej ustach.
- Ja też dziękuję – wyszeptała.
Przytuliłem ją i zatrzymał się czas. Niezrozumiały, niepojęty poranny czas człowieka zagubionego.
Zagubionego w życiu, w czasie i…
…w sobie.


Seria Gamedec
Tom 4: Czas silnych istot
Saga „Gamedec” to jedna z największych polskich serii science-fiction. Głównym bohaterem jest Torkil Aymore, tytułowy gamedec, czyli detektyw działający w rzeczywistościach wirtualnych. Saga opowiada o rozwoju człowieka i świata. Wg. krytyków jest to jedna z najlepszych polskich serii transhumanistycznych. Składa się z pięciu części, liczba zaś tomów różni się w zależności od wydawnictwa. Oficyna wydawnicza Rebis postanowiła opublikować jeszcze raz całą sagę w spójnej szacie graficznej stworzonej przez Tomasza Marońskiego.
WIĘCEJSeria Gamedec
Tom 4: Czas silnych istot
Zbliża się jubileusz setnej rocznicy istnienia WayEmpire. Imperator Ludzkości, Gorgon Nemezjus Ezra, ma zamiar zaskoczyć trzysta miliardów obywateli zamieszkujących dwadzieścia pięć światów Imperium i… odbić ojczysty glob. Terra Damnata, Ziemia Utracona, kolebka ludzkości, ma dołączyć do Imperium Drogi. Siedemnaście miliardów Erthirów zainfekowanych niegdyś cyfrową Bestią to nie jedyny problem. Spaczeni Unithirowie, którzy po Wielkiej Przegranej uciekli w kosmos, kiedyś powrócą by dokonać zemsty. A wtedy Imperium Tao zatrzęsie się w posadach.
Torkil Aymore, znamienity Podróżnik i Gamedec, a przede wszystkim Ran, żołnierz elitarnej Pierwszej Centurii Pierwszego Maodionu będzie walczył o przetrwanie.
We wszystkich pięciu wcieleniach.
Wspomniała ostatni seks, gdy trzy Pauliny spotkały się z trzema Torkilami, a umysły jej i jego były połączone. Potrójny dotyk, potrójne doznania, potrójne szczytowanie, ale przede wszystkim… ona widziana jego oczami. Dopóki nie spróbowała, nie miała pojęcia, co on czuje, gdy ją widzi, gdy jej dotyka. Po pierwszym razie wiedziała, że jest dla niego świątynią, olśnieniem, nieskończonym zachwytem, przeżyciem ostatecznym. W trakcie aktu płakała ze wzruszenia, bo była pewna, że nikt na nią nigdy tak nie patrzył.
***
Odwróciłem się w stronę Steffi. Uniosłem się nad pokład, bo jej twarz znajdowała się o pół metra wyżej, i zbliżyłem się do niej.
Mój boże, jak ona na mnie patrzyła.
Niewiele kobiet potrafi tak patrzeć. Otwarcie, szczerze, śmiało, a jednocześnie delikatnie. Jej oczy, odbijające głęboki błękit vaporiańskiego nieba mówiły tylko jedno. Jedno, najważniejsze zdanie. Jestem wielkim niewdzięcznikiem. Najcięższą zbrodnią człowieka jest obojętność wobec miłości. Miłość jest skarbem, który należy tulić i hołubić. Jeśli wydaje ci się, że zasługujesz na nią i przechodzisz obok obojętnie, jesteś głupcem. Steffi rozchyliła poły pancerza do końca. Półsiedziała w obcisłym kombinezonie odsłaniającym brzuch. Wstała. Ja także rozchyliłem pancerz z przodu, chociaż Cloudmoury tego nie lubią. Zrobiłem krok, stanąłem na brzegu jej rozchylonej zbroi i przytuliłem się do niej. Inteligentna filiżanka odpłynęła w bok, nie przeszkadzając w niemym wyznaniu. Świat wirował wokół nas grając powolnego, vaporiańskiego walca, a nasze ciała mówiły sobie więcej niż mógłby przekazać poemat. Bo ciała mówią. Mówią zapachem, oddechem, ciepłem, promieniowaniem, dotykiem, mówią tak dużo, że każdy gest musiałby być opisany setką słów, by oddać ich przekaz w pełni. Mimo, że mam osiemset cykli, nie wiem, skąd bierze się miłość, nie wiem, dlaczego czasami nie gaśnie. Hormony, neuroprzekaźniki, tak. Ale jest jeszcze miłość duchowa, jakby dusze znały się kiedyś w zaświatach. Kiedy widzisz osobę, którą kochasz, coś w tobie łka. Mój policzek na policzku Steffi. Czy ona czuła to samo? Jeśli tak, to byłem najszczęśliwszym człowiekiem w Imperium.


Seria Gamedec
Tom 5: Obrazki z Imperium
Saga „Gamedec” to jedna z największych polskich serii science-fiction. Głównym bohaterem jest Torkil Aymore, tytułowy gamedec, czyli detektyw działający w rzeczywistościach wirtualnych. Saga opowiada o rozwoju człowieka i świata. Wg. krytyków jest to jedna z najlepszych polskich serii transhumanistycznych. Składa się z pięciu części, liczba zaś tomów różni się w zależności od wydawnictwa. Oficyna wydawnicza Rebis postanowiła opublikować jeszcze raz całą sagę w spójnej szacie graficznej stworzonej przez Tomasza Marońskiego.
WIĘCEJSeria Gamedec
Tom 5: Obrazki z Imperium
Po drugiej wojnie z Thirami w WayEmpire nastały Czasy Szczęśliwości. Ludzkość jest kontrolowana przez ImBu – cyfrowy byt będący połączeniem programu Budda i wirtualnej reprezentacji Imperatora Gorgona Nemezjusa Ezry. Realną władzę sprawują Błogosławieni – Ranowie wyznaczeni przez ImBu. Na tym nieskazitelnym obrazie pojawiają się jednak rysy: na jednej z planet wybucha epidemia, anarchista Han Fierce postanawia zamordować jednego z Ranów, by sprawdzić istnienie Wolnej Woli, a Whale – statki cywilizacji, która współistnieje z Imperium Drogi – otwierają ogień do tajemniczej obcej floty.
Tymczasem Torkil Aymore odkrywa kult kobiety, która każe się nazywać Imperatorką i chce dzielić władzę z ImBu. Imperatorka twierdzi, że tylko ona może uratować ludzkość…
Szarlotka, wciąż ciepła, rozpływa się wraz z bitą śmietaną pachnącą wanilią. Nie mogę w to uwierzyć. Nie mogę w to uwierzyć. Wiszę zakotwiczony nad tarasem wśród latających domów, dwa tysiące metrów nad powierzchnią Ziemi, zaglądam w zielone oczy Steffi, po jej tęczówkach galopują jednorożce w gęstej puszczy, wokół niej latają motyle… i jem szarlotkę. Prawdziwą, nie animowaną, na kruchym cieście, które pracowicie rozgryzam zębami. Podniebienie parzy jabłkowa masa przyprawiona cynamonem.
- Torkil, dlaczego płaczesz? – słyszę men Steffi.
- Nie mogę w to wszystko uwierzyć.
Powstrzymuję skurcz krtani. Frin chce interweniować, ale zabraniam mu. Zabraniam. Nie wolno sztucznie powstrzymywać wzruszeń.
- Zapomniałem – ciągnę – że piękno jest…
- Takie piękne?
***
- Sit, powiedz nam, jak wyglądało życie na Ziemi. Przed Imperium.
Na RanStone rotujący w przeziernym relikwiarzu mojego pancerza… Oczywiście wiedziałem, że to pytanie padnie i oczywiście nie miałem pojęcia, jak mu podołam. Na szczęście siedzi we mnie nieoceniony frin połączony z ImBu. Zagląda mi do mózgu i wgrywa najstarsze wspomnienia z Ziemi. Czuję zawrót głowy: do naczynia pamięci wlewają się jęzory bladej zieleni, które zaczynają się mieszać z krystalicznie przezierną dotychczasową osobowością i tworzą nowy, starszy typ psyche. Odzywają się dawno zapomniane kompleksy i schematy myślenia. Uf, jak ja mogłem być tak, nomen omen, nieziemsko prosty? Szczęście, że moja tożsamość jest w stanie utrzymać się na powierzchni tej świeżej, szmaragdowej osobowości, dzięki czemu jestem w stanie wciąż pozostać sobą, cokolwiek to określenie znaczy. To naprawdę niezwykłe zjawisko. Poczucie „ja” pozostaje niezmienne, chociaż przeobraża się… osobowość. A może „ja” jest to samo w przypadku wszystkich istot posiadających samoświadomość? Czy mówiąc „ja” mówią o tym samym? To by znaczyło, że znaleźliśmy boga. Jest nim po prostu wspólne „ja”, które odbieramy niczym jakieś, bo ja wiem? Radia?

Seria Orzeł Biały
Orzeł Biały
Seria „Orzeł Biały” jest humorystyczną pseudopatriotyczną epopeją napisaną „ku serc pokrzepieniu i duszy rozbawieniu”. Opowiada o Ziemi, na której jedynymi ludźmi są Polacy, a wszystkie inne narody zamieniły się w zielonoskórych orków po tym, jak ich obywatele zażyli lek na nieśmiertelność. Książki tej serii charakteryzują koszarowy język, wyraziści bohaterowie oraz liczne sceny batalistyczne.
WIĘCEJSeria Orzeł Biały
Orzeł Biały
Jest rok 2057. Wskutek działań ubocznych N-Genu, leku hamującego starzenie się, ludzie przemieniają się w zielone, żądne krwi istoty przypominające orków. Zniszczona zostaje technologiczna infrastruktura globu, tkanka społeczna rozpada się i przeobraża. Ostatnią enklawą ludzkości jest Polska. Twierdza Polska. W niej dzielni woje doborowych oddziałów piechoty zmotoryzowanej, w tym batalion „Orzeł Biały” będą musieli stawić czoło nie tylko zalewowi „zielonoskórych”, ale i swoim słabościaom, w tym brakowi higieny, który szczególnie dolega sierżantowi… ale nie uprzedzajmy faktów.
[…] i tak tsunami nieśmiertelności ogarnęło cały glob.
Cały?
No nie, nie cały. Było wciąż kilka wysp, gdzie rządy nie mogły się dogadać z narodem, zbyt wiele miały bowiem do stracenia. Tak się działo w Katarze, Arabii Saudyjskiej, Sudanie, Syrii i Korei Północnej, niejasna sytuacja panowała w RPA oraz Chinach, a już zupełny i bezbrzeżny burdel panował w Polsce.
Polacy jednak, jak wiemy, chociaż całkowicie dają dupy w czasach pokoju, to jeśli chodzi o wojnę – nie mają sobie równych.
***
Tuż pod wielkim kamieniem oddzielającym obszar Überwunderów od polany, stał Blitz Worlöck. Podobnie jak Blatz był naukowcem, ale, jak twierdził, bardziej chemikiem niż fizykiem. Doskonale sprawdził się podczas przygotowań rakietowego paliwa i w ogóle był dobrym partnerem jeśli chodzi o naukowe dociekania. Miał swoje wady (jedną z nich była zazdrość, a innych nich napiszemy później), ale największą zaletą Worlöcka była wytrwałość i dociekliwość. I cierpliwość, Gotska wręcz cierpliwość.
- Nein, kurwa, kurwa, kurwa, nein, nein – tłumaczył (cierpliwie) trzem Überwunderom siedzącym przed nim po turecku, dzięki czemu tylko trochę musiał zadzierać głowę. Każdy z nich miał ponad trzy metry wysokości, bary tak szerokie, że nie wiadomo było, czy są szersi, czy wyżsi, stopy zaś tak rozległe, że gdyby ich ustawić obok siebie, można by na nich rozstawić stół, kilka leżaków, barek z drinkami i jeszcze zmieściłaby się gromadka orczątek bawiących się w berka.
- Jesteśmy tutaj, ja? – wskazał narysowaną na ziemi mapę, nadzwyczaj szczegółową, jeśli uwzględnić, że została stworzona z kamieni, kawałków drewna i rowków wyrytych w ziemi. – W Erkner, na wschód od Berlina, ja? Wiecie, co znaczy na wschód? W stronę Różowych. Na mapie na prawo. Wiecie, co to prawo?
Lukas Ixen zwany przez ziomów Ixi, potwór mający na rozległej klacie szeroki tatuaż składający się z kilku gotyckich zer i jedynek (twierdził, że za różowego życia był programistą, czym wzbudzał powszechny śmiech) podniósł wielką grabę:
- To ta od walenia…
- Tak, ja, ta od walenia. Wszyscy walą tą samą? – Worlöck spojrzał na podopiecznych.
Nieśmiało, jakby się krygując, wszyscy podnieśli prawicę. Blitz udał, że ociera z czoła pot.
- Ja. Wschód to prawo. Ale dla was to nie będzie prawo, tylko do przodu, to znaczy nie od razu, bo najpierw będzie w prawo, ale potem…
Spojrzał na nich i zrozumiał, że przeholował. Patrzyli na niego tępymi, głęboko osadzonymi oczyskami nie zdradzającymi krzty inteligencji.
- Znaczy… - odezwał się siedzący pośrodku Robert Schmidt. – Znaczy… Hm?
Wyciągnął w stronę mapy wielki paluch i zaczął nim wodzić raz w prawo, raz w lewo, raz w górę…
- Nein – Worlöck delikatnie uniósł łapę olbrzyma w obawie, że ten rozwali całą misterną konstrukcję. – Jeszcze raz, ja? Startujecie tutaj – wskazał złożone z patyków konstrukcje przypominające trebusze. – Musicie skręcić w prawo, w stronę tej łapy, którą walicie, ja?
- Ja – odezwał się trzeci z Überwunderów, Paulus Wäsel, zwany przez kolegów „Dżedajem” – ale… jak długo skręcowywać? Jak długo?
- Dziewięćdziesiąt stopni.
Dżedaj spojrzał na Schmidta, a ten na Ixi’ego.
- Was? – spytał Schmidt.

Seria Orzeł Biały
Orzeł Biały 2
Seria „Orzeł Biały” jest humorystyczną pseudopatriotyczną epopeją napisaną „ku serc pokrzepieniu i duszy rozbawieniu”. Opowiada o Ziemi, na której jedynymi ludźmi są Polacy, a wszystkie inne narody zamieniły się w zielonoskórych orków po tym, jak ich obywatele zażyli lek na nieśmiertelność. Książki tej serii charakteryzują koszarowy język, wyraziści bohaterowie oraz liczne sceny batalistyczne.
WIĘCEJSeria Orzeł Biały
Orzeł Biały 2
Polacy bez strachu stawiają czoła otaczającej ich zieleninie… to jest, pardon, orkom. Woje elitarnego batalionu Orzeł Biały, na których Swaróg bez wątpienia patrzy życzliwyim okiem, liżą rany po brawurowej akcji za zachodnią granicą. Tymczasem starzy rodacy zaczynają się burzyć i zazdroszcząc orkom nieśmiertelności, tworzą ruch Zielona Przyszłość. Perun poprzestawiał im klepki? Być może, ale i tak chcą wziąć N-Gen i zmutować! Wie o tym król, wiedzą naukowcy Twierdzy, dowiaduje się major Orłowski.
A gdyby ktoś pytał o wschodnich Engelsów, odpowiemy, że siedzą cicho, piją sipryt, pogryzają pogandogi i są Świętowidowi ducha winni. Zawsze tak było i żadna zmiana tu nie nastąpiła. Żadna. Natomiast zmienia się coś w pałacowych laboratoriach, gdzie leży zewłok Überwundera Roberta Schmidta. No bo powiedzcie sami, czy martwy Engels może, tak jakoś przypadkiem, wypowiedzieć zsiniałymi usty słowo „Aaapokalipsa”?
Wybuch odrzucił dzielnego Überwundera, który, aby chronić Myszkę, zasłonił ją wielkimi łapami, a siebie już nie, wskutek czego w zielone ciało wbiło się kilkadziesiąt odłamków.
- Donerwetter, co za idiota? - Olbrzym dźwignął się z ziemi, pomógł wstać Myszce, podszedł do wraku i ze zdziwieniem uniósł jedną z blach samolotu. Akurat tę, na której wymalowana była biało-czerwona szachownica.
- Dzielni są, donerwetter – przyznał. – Polnishe Rose coraz bardziej mnie zadziwiają…
Nagle obok niego wybuchła salwa.
- Uważaj, Gitlier! – krzyknęła Katia – strzelają do ciebie z Pobiedy!
- Skąd?!
- Z pociągu pancernego!
Padł kolejny strzał, który odrzucił Schmidta i Katię w bok. Olbrzym, niewiele myśląc, Chwycił ją, wybił się i pofrunął przez ognie i dymy daleko w przód. Przebił się przez kurz i wylądował tuż przed polskim czołgiem, który miał lufę wycelowaną prosto w jego pierś.
- Ferfluchte! – warknął.
- Staaaaać! – wrzasnął dowódca siedzący na wieży. – Staaaać! To polski ork! Widzicie szachownicę?! – wskazał biało czerwony emblemat, który świecił na wyrwanej blasze z Iliuszyna, którą to blachę olbrzym wziął jako tarczę.
- To nasz ork?! – spytał strzelec siedzący na wieży.
- Nasz, kurwa! Zajebiście wygląda, co? Z tą tarczą? Kapitan Polska!
- A jaką ma laskę na barana! – krzyknął kierowca.
- Kurwa, huraaa! – krzyknęli żołnierze stojący obok czołgu i zasalutowali orkowi.
Schmidt przez dłuższą chwilę nie wiedział, o co chodzi ani czego od niego chcą Polnishe Rose. Ale chociaż pięknie pachnieli, wzruszył go ich gest. I powiedział sobie, że już nigdy nie ruszy różowego mięsa.
***
Pewnego dnia, gdy zastanawiał się, gdzie by tu załapać się na wek z bliadziną, trafił Własij na coś w rodzaju prywatnego lotniska, a tam zobaczył, w pobliżu wielkiego samolotu, siedzącego na skrzyni Roba Rajszczaka, Irlandczyka polskiego pochodzenia, kiedyś znudzonego milionera, który przybył do Rosji, zakupić… kilka myśliwców i samolotów szturmowych z drugiej wojny światowej. Rob, podobnie jak Własij, był już po przemianie i, ubrany w podartą na plecach skórzaną kurtę lotniczą tudzież pilotkę, na której połyskiwały lotnicze gogle, bawił się rewolwerem i patrzył prosto w oczy Swiercha stojącego naprzeciwko niego, nadzwyczaj rozentuzjazmowanego.
- Więc powiadasz, że chcesz latać? – spytał Rob Engelsa.
- Yhynom!
- Nu, pięknie, pięknie. Jak cię zwą?
- Mikesh!
- Dziwnie.
- Yhy!
- A powiedz, kumatyś?
- Yhy, pewnie!
- Haraszo – rzekł Rob i wyciągnął ze skrzyni ciężki nabój przeznaczony do działek Iliuszyna drugiego.
Wysunął łapę przed siebie, trzymając w palcach nabój. Poziomo.
- Tak skaży, maładiec. Co to jest?
- Yyy, nabojka.
- Da, nabojka. A nabój ten jest ustawiony poziomo czy pionowo?
Tu rozentuzjazmowany Engels nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć. Zaczął przestępować z nogi na nogę i pocierać łapy.
- Yyy…
- Nu gadaj, maładiec – zachęcił Rob.
- Yyy… że jak? Bo zapomniałem…
- Poziomo czy pionowo? – powtórzył cierpliwie Rajszczak.
- Yyy… Zionowo.
Rob chrząknął, ale zachował cierpliwość.
- Czyli jak, kochanienkij?
- Zionowo.
- Pionowo znaczy?
- Yyy – ork popatrzył na pilota szukając w jego oczach podpowiedzi, ale wzrok Roba był nieodgadniony.
– No tak, tak.
- Pionowo? Pewny jesteś?
- Ghm, da, pewny – oświadczył Mikesh.
- Haraszo…
Rob wycelował w orka rewolwer i odciągnął kurek.
- Spierdalaj, maładiec, bo nie zdzierżę. Brak ci inteligencji, by latać.
- Yyy…
- Której sylaby nie panimajesz w słowie „spierdalaj”?
- Yyy…
Rob wypalił w ziemię, tuż przy szerokich stopach orka, odrywając od gruntu twarde drzazgi betonu. Wtedy adept sztuki latania zrozumiał jego intencje i zaczął się pospiesznie oddalać.
- Następny! – wrzasnął Rob i wtedy spostrzegł Własija, który oprócz tego, że przyglądał się kuriozalnej rozmowie, zdążył się przyjrzeć okolicy.
Stojące w pobliżu hangary i w ogóle całe lotnisko zagracone były stosami amunicji, broni, narzędzi i innych utensyliów, jak równeż… martwych Zielonych, których los był dla Własija nieodgadniony.
- Chcesz być lotnikiem? – spytał Rob.
- Eee… - odparł Własij, a Rajszczak pokręcił ze zrezygnowaniem łbem z góry osądzając, że były redaktor jest debilem. – Czemu nie? – dokończył Kiemnitskij, a w oczach Roba pojawiła się iskierka nadziei, bowiem końcówka zdania brzmiała w miarę inteligentnie.
- Hm – pilot popatrzył na Własija, a on podszedł bliżej bawiąc się ołówkami. – Tak skaży…
- Poziomo – odparł Kiemnitskij widząc nabój w łapie Roba.
- Brawo! – ucieszył się Rob. – A teraz? – ustawił nabój pionowo.
- Pionowo.
- Cudnie! Maładiec! Sztuczna Inteligencjo! – wrzasnął, a przezierna dolna gondola dospawana do czegoś, co kiedyś było Iłem 2 obróciła się w ich stronę i Kiemnitskij zobaczył szczerzące w niej kły… coś.
- Jak cię zwą? – spytał Rob byłego redaktora.
- Eee… Kiemnitskij. Własij.
- Ślicznie. Jestem Rob, a to jest Sztuczna Inteligencja.
Sztuczna Inteligencja wrzasnęła coś niezrozumiałego i przeładowała podwójne sprzężone działko, mierząc prosto we Własija.
- Jak zaśnie, znaczy Inteligencja, szczeka, że się nazywa Rajzel Szachor, czy jakoś tak, ale kto by jej tam wierzył. Przedstaw się.
- Eee, komu?
- Sztucznej Inteligencji.
- Aaa, dzień dobry, Własij jestem.
Sztuczna Inteligencja znowu coś wrzasnęła.
- Nu – skwitował Rob. – To teraz, kochanieńki skup się, bo ci Sztuczna Inteligencja zrobi kuku. Ona jest świetna w odróżnianiu swoich od wrogów.
Własij otarł pot z czoła, a Rob ustawił nabój ponownie poziomo i rzekł:
- Jak trzymam nabój w ten sposób, ślicznyj mój, to jest on równoległy do horyzontu – terminy „równoległy” i „horyzont” Rob wymówił bardzo powoli, patrząc uważnie, czy Kiemnitskij je pojmuje – czy p r o s t o p a d ł y?
Rob odchylił się siedząc na skrzyni, a Sztuczna Inteligencja charknęła w swojej wieżyczce i pierdnęła z ekscytacji, najwyraźniej mając ochotę poszatkować Własija na drobne kawałki.
- Nabój jest równoległy do horyzontu – odparł były redaktor. - Prostopadły będzie, jak ustawisz go pionowo.
Rob wytrzeszczył oczy, zamrugał i sapnął:
- Geniusz, kurwa. Geniusz!

CEO Slayer
CEO to Chief Executive Officer, czyli mówiąc po polsku, prezes. Slayer znaczy zaś zabójca. Czy Rodney Pollack, trener biznesowy za dnia, a nocą mroczny mściciel, istotnie zabija prezesów? CEO Slayer to prosta, komiksowa opowieść o ludziach złych i dobrych, o wartościach i… naszych czasach.
WIĘCEJCEO Slayer
Dyrektor Filip Chmiel był w środkowej kabinie. Sikał głośno, lejąc prosto w lustro wody. Z pewnością nie czytał o badaniach, które wykazały, że takie oddawanie moczu generuje obszerne mikrorozbryzgi, w rezultacie czego wszystko dookoła zostaje pokryte cienką warstwą uryny, jego wymuskane spodnie marki Toommy Gillfinger, krawat i poły marynarki także, o złotym Roleksie nie wspominając. Wypuścił gazy z głośnym balotowaniem śluzówki odbytu. Jak na moje ucho miewał kłopoty z zapaleniem guzków krwawniczych zwanym powszechnie „hemoroidami”. Firmy farmaceutyczne zadbają, żeby się nigdy do końca nie wygoiły. Podszedłem do kabiny. Spłyciłem oddech. Nie chciałem wdychać… zapachu jego metabolitów. Teraz jest faza strząsania kropli. I spłuczka. Idealnie.
Uderzyłem metalowym barkiem w skrzydło drzwi. Oczywiście ich nie zamknął, bo kto wejdzie do kabiny półboga ma przesrane do końca życia. Nie naddyrektor boi się wasali, ale wasale boją się naddyrektora.
Odbił się i uderzył głową w ścianę. Ręce miał przy rozporku. Doskonale. Widzisz, panie zarządzający, nawet ty chadzasz w pewne miejsca piechotą, nawet ty.
- Co, do kurwy, nędzy, co to jest?! – wrzasnął głosem władczym i wściekłym.
- To ja, panie prezesie – mój głos brzmiał dostatecznie nisko i chrapliwie. Był niemożliwy do identyfikacji.
Wymierzyłem potężny cios w tył szyi.
Jęknął. Znałem efekt takiego uderzenia – błysk w oczach, wstrząśnienie mózgu, spory ból w obrębie szyi tudzież głowy i nieznośne uczucie bycia miażdżonym przez młot pneumatyczny. To wszystko połączone z odurzeniem alkoholowym mogło dać tylko jeden efekt: spodnie opadnięte do kolan, modlitewna poza i łeb skurwiela tuż nad świeżo spłukaną muszlą klozetową. Lepiej być nie mogło. Znaczy mogło – gdyby nie zdążył spuścić wody.
***
Na pierwszy rzut oka miała około trzydziestu lat. Jej twarz miała rysy dość ostre, ale niebrzydkie. Czarne włosy spływały do ramion. Jasnobłękitny żakiet o głęboko wyciętym dekolcie kazał oczom zatrzymać się na wydatnym biuście. Reszty nie widział, ale za chwilę gospodyni wstała i mógł już podziwiać wcięcie w talii, zgrabne biodra, okrągłe uda oraz smukłe łydki zakończone czarnymi szpilkami. Ten kolor stanowił wraz z włosami miłą, estetyczną klamrę zamykając jasną cerę i błękit w antracytowym nawiasie.
- Pan Spike, nieprawdaż? – podeszła do niego z wyciągniętą ręką. – Agnieszka Madey.
- To… to pani jest szefową tej agencji?
- I najlepszym detektywem. Dyrektor Chmiel pana nie poinformował? Współpracujemy od dawna.
- Jakoś nie było czasu…
- No to już pan wie. Jestem kobietą. Ma pan z tym jakiś problem? Może usiądziemy?
Wskazała mu miejsce przed biurkiem, a sama znowu wygodnie się rozsiadła odgradzając od mężczyzny potężnym, połyskliwym blatem.
- Tak więc? – ponowiła pytanie.
- Czy mam… coś przeciwko? – Wesley splótł ręce na kolanie – Rzeczywiście spodziewałem się mężczyzny.
Kobieta pochyliła się mocno nad biurkiem. Jej biust zdawał się rozsadzać top. Spike przełknął ślinę. Nad biurkiem pojawił się trójwymiarowy ekran przedstawiający Agnieszkę Madey w pończochach, gorsecie i koronkowej bieliźnie. Dała się słyszeć cicha, intymna muzyka. Kobieta na ekranie kołysząc biodrami zaczęła powoli ściągać pończochę.
Gdy Spike oderwał wreszcie wzrok od projekcji, dostrzegł w ręce gospodyni wymierzoną w siebie broń.
- Niech pan wybaczy tę małą prezentację, ale sądzę, że jest konieczna, byśmy raz na zawsze zakończyli temat mojej płci oraz kompetencji. Mężczyźni mają wiele słabości i znam je wszystkie.

Sprzedaż albo śmierć?!
Książka „Sprzedaż albo śmierć?! Antyporadnik” jest pastiszem poradników dla menadżerów i sprzedawców oraz swoistym rozliczeniem się autora z rzeczywistością korporacji, z którymi stykał się pracując w jednej z nich, a potem przez wiele lat współpracując…
WIĘCEJSprzedaż albo śmierć?!
Nie licz na integrację w czasie pracy, bo zdarza się ona z reguły na urlopie (oczywiście pod warunkiem, że nie jest to ukochany – zwłaszcza przez panie – wspaniały wypoczynek pod namiotem z leniwym współmałżonkiem popijającym piwo i gromadą rozwrzeszczanych dzieci, które wszak mają swoje prawa). Nie miej poczucia winy, że jesteś niezorganizowany, bo każdy człowiek taki jest, gdy wykonuje pracę, której (1):
- a) nie cierpi,
- b) nie lubi,
- c) nienawidzi,
- d) nie znosi,
- e) nie szanuje,
- f) nie rozumie.
1) Niepotrzebne skreślić.
A bywa, że praca biznesmena / menedżera właśnie taka jest. Nawet jeśli komuś się wydaje, że rozumie jej charakter, założenia i sens, złudzenia pryskają w obliczu prostych ludzkich pytań. Co ma na przykład powiedzieć biedny specjalista do spraw marketingu, gdy wraca do domu i słyszy pytanie synka:
SYNEK: (Nie skażony myślą biznesu.) Co ty, tato, robisz w pracy?
TATA: (Skażony.) Jestem specjalistą do spraw marketingu. (Powodowany wyćwiczonym odruchem, wręcza dziecku wizytówkę.)
SYNEK: (Patrzy na kartonik i obraca go w rączce.) Ale co robisz?
TATA: (Milczy, bo nie rozumie pytania.)
SYNEK: (Widząc, że tata nie rozumie najprostszego pytania na świecie.) No, budujesz mosty, samochody, leczysz ludzi, gasisz pożary czy tropisz przestępców?
TATA: Zajmuję się marketingiem.
SYNEK: Czyli co robisz?
TATA: (Skręcając linę, na której za chwilę się powiesi.) Wmawiam ludziom, że nie mogą żyć bez nowego szamponu i proszku do prania.
Nie martw się! Uśmiechnij się! Twoje obrzydzenie do własnej pracy to naturalny, zdrowy odruch! Oznacza, że nie jesteś stracony / stracona! Jeśli jeszcze zastanawiasz się, o co w tej robocie chodzi, jeśli jeszcze zadajesz sobie niebezpieczne pytanie:
CO dobrego daje MOJE ZAJĘCIE?
Ewentualnie:
Co moje zajęcie WNOSI DO DOROBKU LUDZKOŚCI?
... to znaczy, że myślisz! W związku z tym nie musisz w tym momencie wyrzucać tej książki do śmietnika / ebooka do wirtualnego kosza, lecz możesz czytać dalej. (Uwaga dla tych, którzy dotąd nie zrozumieli, o co chodzi: proszę znaleźć najbliższy kosz na śmieci i cisnąć do niego trzymany przez Was egzemplarz. Proszę czynność tę wykonać z energicznym rozmachem i dziecięcą beztroską. Wam też się coś od życia należy. Posiadacze ebooka powinni z niemniejszym rozmachem sieknąć w opcję „usuń plik” i z ogromną energią potwierdzić decyzję, zabiegi cyfrowe także mogą mieć w sobie wysoką dawkę ekspresji).
***
Wróćmy do imprez. Słyszałem, że służą nie tylko zawiązywaniu przyjaźni między pracownikami, lecz również zintegrowaniu się z „wartościami prezentowanymi przez firmę”.
I tu się zaczynają schody, bo właściciele firm poszli w ślad za twórcami nowych teorii psychologicznych i zarzucili pojęcie „potrzeb” na rzecz „wartości”, jak zwykle niewiele z tego wszystkiego rozumiejąc. Oto przykład zasłyszanego fragmentu szkolenia prowadzonego w baaardzo dużej i baaaardzo dobrze znanej nam wszystkim firmie:
STRASZNIE GROŹNY TRENER (SGT): (Do wystraszonego pracownika.) Co jest dla ciebie wartością?!
WYSTRASZONY PRACOWNIK (WP): (Zastanawia się. Przecież całe dnie siedzi w pracy. Dlaczego siedzi? Bo się boi szefa. Wynika więc, że największą wartością jest dla niego lęk oraz straszny – i głupi? (2) – szef, firma, pieniądze itd. Ale nie wypada tego powiedzieć, więc drżącym głosem mówi:) Rrrrodzzin…na.
SGT: (Ze zjadliwym uśmieszkiem.) A co ostatnio zrobiłeś dla rodziny?
WP: (Liczy coś na paluszkach, wywraca oczami.) Ddwa latta temmu byliśmy na
urrloppie, tyggodniowym.
SGT: (Podnosząc rękę w geście zwycięzcy, tocząc okiem po pozostałych uczestnikach, dając im do zrozumienia, że przyłapał rozmówcę na głupstwie.) Skoro tyle zrobiłeś dla WARTOŚCI to co robisz dla NIEWARTOŚCI (czytaj: dla pracy)?!
Przyglądający się tej scenie towarzysze niedoli kiwają z politowaniem głową, myśląc
„co za żałosny frajer” i jednocześnie kombinując jakby się zakamuflować, czyli co powiedzieć, żeby SGT był zadowolony. Jak nie rodzina, to może bóg? Do boga się nie przyczepi. A może praca? Przecież wszyscy tyramy od rana do nocy. Niee, tu na pewno jest jakaś pułapka…
(Z powyższego przykładu wynika, że największą wartością dla typowego pracownika korporacji jest… przetrwanie.)
2) Nie, nie, nie, przesadziłem. Przecież szefowie są najlepsi z możliwych. Dlatego wszak są wybierani, prawda? Najlepszy z pracowników jest wybierany na szefa, żeby wszystkim lepiej i przyjemniej się pracowało.

Symfonia życia
Chyba wszyscy od czasu do czasu zastanawiamy się, co by było, gdybyśmy w swoim dotychczasowym życiu podjęli inne kluczowe decyzje. Jak potoczyłyby się nasze losy, gdybyśmy poszli odmienną drogą niż tą, która doprowadziła do tu i teraz? Czy nasze życie przebiegłoby korzystniej? Czy dobrze wybraliśmy, podążając szlakiem marzeń? Czy słusznie postąpiliśmy, racjonalnie rozważając „za i przeciw”?
Czy gdzieś „obok nas” istnieją nasze równoległe kopie realizujące inne przeznaczenia? Jeśli tak, czy odczuwamy na krawędzi percepcji ich radości i smutki?
WIĘCEJSprzedaż albo śmierć?!
W najnowszej powieści Marcina Sergiusza Przybyłka poznajemy losy Borysa Splita, którego historia rozpoczyna się dylematem: podążyć za sugestiami rodziny czy realizować pasję. Każda droga brzemienna jest w konsekwencje i kryje kolejne wybory. Czytelnik śledzi rozwidlające się ścieżki i coraz głębiej poznaje tajemnice ludzkiego losu.
Symfonia życia jest wielowątkową opowieścią poprowadzoną z precyzją i literackim kunsztem. Niczym słuchając złożonego muzycznego utworu, odkrywać będziemy nowe emocje ukryte pod warstwą codzienności, doświadczymy równowagi szczęścia i żalu, euforii i przygnębienia, światła i ciemności, oraz poznamy prawdy, które… zrodzą kolejne pytania.
...
Marcin S. Przybyłek jest twórcą parającym się kilkoma dziedzinami sztuki. Pisze powieści i opowiadania, współtworzy gry planszowe i komputerowe, zdarza mu się zagrać w filmie. Osobna strona internetowa, GamedecZone.com [Link] poświęcona jest jego największej sadze science-fiction.
Literacko Marcin S. Przybyłek debiutował w roku 2000 w magazynie „Świat Gier Komputerowych” tworząc cykl Grao Story, a w nim filozoficzno-psychologiczne anegdoty dla graczy. W roku 2004 wydawnictwo SuperNOWA opublikowało jego pierwszy zbiór opowiadań „Gamedec. Granica rzeczywistości”. Od tej pory ukazało się drukiem 12 jego książek.
Opowiadania
Opowiadania Marcina S. Przybyłka goszczą na łamach różnych periodyków, a także w antologiach książkowych. Oto lista zbiorów opowiadań, gdzie zamieszczono jego teksty:
- „I żywy stąd nie wyjdzie nikt” (Fabryka Słów) – „Powrót do domu”
- „Na nocnej zmianie” (Fabryka Słów) – “Future Fame”
- „Science fiction” (Powergraph) – „Wymiar wewnętrzny”
- „Pożądanie” (Powergraph) – „Mała May”
- „Jedenaście pazurów” (SuperNOWA) – „Aquila Aquila”
- „Ostatni dzień pary II” (Van der Book) – „Stara kobieta i smok”
- „Wolsung antologia tom II” (Van der Book) – „Simon”
Gry
Wydawnictwo CD Projekt wydało na podstawie dwóch pierwszych tomów sagi „Gamedec” grę planszową „Gamedec”, która została zaprojektowana razem z Janem Madejskim, Tomaszem Marońskim i Łukaszem Matuszkiem. Firmy produkujące gry komputerowe zapraszają Marcina S. Przybyłka do współpracy, prosząc o scenariusze („Beat Cop”), czy opowiadania („Battlefleet Gothic”, „Horus Heresy. Talisman”).
SKLEP
już wkrótce otwarcie...